Dawno w Rzymie nie było tak nostalgicznie. Wieczne Miasto jest deszczowe, lśniące i rozmazane w kolorach spływających po szybach strużek. Co robić w taki dzień? Można siedzieć w domu, ale szkoda czasu. Wzięłam więc parasol i aparat fotograficzny, by podejrzeć co dzieje się na ulicach. Pierwszy przystanek to wystawa w Chiostro Bramante i tu niespodzianka: pomimo złej pogody w galerii było mnóstwo ludzi. Pomysł z wystawą okazał się genialnym. Trafiłam na obrazy malowane przez cztery pokolenia Janów i Piotrów Brueghelow. Kunszt malarski, radość życia, pejzaże, kwiaty i kolory. Nawet nie zorientowałam się, że w tym czasie przeszła nad miastem burza. O 21.00 wygonili nas z galerii więc spokojnym krokiem poszłam prawie pustymi ulicami na spacer. Było pięknie, pachniały glicynie, lśniły brukowe kostki, światełka z neonów odbijały się w kałużach a zza szyb restauracji i pełnych turystów wypływały rozmazane kolory wabiące i zapraszające do wejścia. Przemykając pomiędzy zaparkowanymi samochodami i gęstym rzędem skuterów błądziłam wąskimi uliczkami. Skacząc przez kałuże poczułam się znów jak mała dziewczynka, która wyobraża sobie, że mieszka w zamku. Ale nie było to trudne, bowiem spacerowałam wzdłuż ugrowych murów kamieniczek, zaułków porośniętych bluszczem i bugenwillą. Stary Rzym znów mnie zaskoczył. A myślałam, że znam to wszystko na wylot i na taki deszczowy dzień najlepsza jest książka i fotel. Nieprawda!!!