Termy Karakalli zbudowano za czasów panowania Marcusa Aureliusa Antoniusa, znanego lepiej jako Karakalla. Służyły wszystkim obywatelom, nie tylko zamożnym. Opłata nie była wysoka, dlatego przeciętny obywatel mógł sobie pozwolić na tę przyjemność. Duży, otoczony murem zespół obejmował symetrycznie rozmieszczone baseny, łaźnie i sale ćwiczeń. Na miejscu były też zbiorniki wodne, ogród, sklepy z żywnością, biblioteki, galerie sztuki i sale zebrań. Dwie podziemne kondygnacje zajmowały magazyny, Wszędzie stały marmurowe ławki, fontanny i posągi. Ściany i podłogi zdobiły mozaiki, których większość została potem zabrana do Palazzo Farnese. Na wzór Term Karakalli zaprojektowano nowojorski dworzec. Od 70 lat w ruinach Term zawsze w sezonie letnim za wysoką (w odróżnieniu do starożytności) opł atą wystawiane są sławne opery. W tym roku sezon w Termach rozpoczął się operą G. Bizeta „Carmen” nie wystawianą na tej scenie od 2009, w programie jeszcze „Tosca” Pucciniego i „Nabuco” Giuseppe Verdi. Jednym słowem uczta dla wielbicieli opery. 23 wieczory dedykowane wielkiej liryce. Wisienką na torcie były 2 spektakle wyjątkowego tancerza rzeźby Roberta Bolle Jego sławne skoki, nowe standardy, niesamowita charyzma i magnetyczny czar – nowej indywidualności baletu współczesnego spełniły oczekiwania miłośników publiczności baletowej. Także po 2 latach nieobecności w tej magicznej scenerii z dwoma koncertami wystąpił Ludovico Einaudi live. Mnie udało się zdobyć bilety na „Toskę” Pucciniego. Ogromne wzruszenie i choć trafiliśmy na wietrzny i chłodny wieczór to czar opery rozgrzał krew w żyłach.