Kocham Rzym i mogę o nim opowiadać godzinami. Wydaje mi się, że znam każdą uliczkę, plac i fontannę. Mam swoje ulubione pory roku, kiedy Rzym ma tak różne oblicza. Ale jest taki czas, kiedy zmykam z Rzymu i przeczekuję. To sierpień! Mimo, że to ważny dla mnie miesiąc – bo urodziłam się w sierpniu, ale Rzym w sierpniu jest nie do zniesienia. To najgorętszy miesiąc. Sierpniowe słońce zakrada się nawet w najbardziej osłonięte zaułki. Temperatura sięga 40 stopni, a wiatr zapomina o Wiecznym Mieście. Jest taki ukrop, że nawet najlepsze w świecie włoskie lody nie pomagają. Kto żyw ucieka za miasto. Ja uwielbiam plaże na wschodnim wybrzeżu. Udaje mi się znaleźć miejsca, gdzie niewielu jest turystów i można leniwie przeczekiwać upały. Szum morza, przyjemny wiatr, dobra książka i … życie jest piękne! Gdy lenistwo sięga zenitu przenoszę się do restauracji przy plażach, gdzie zawsze można trafić na pyszne włoskie jedzenie. Woda mineralna z ziołami, na deser sorbet owocowy i espresso i znów leżakowanie. I wcale nie jest nudno! Bo na włoskiej plaży wiele się dzieje. Można spotkać serwerów, siatkarzy, sprzedawców rozmaitości. Ci ostatni to wyjątkowo ciekawe osoby. Jeśli cokolwiek potrzebujesz – oni mają w ofercie! Dziwi to tym bardziej, że „sklepik” noszą na sobie. Każdy fragment ciała jest zagospodarowany. Kapelusze, apaszki, torebki we wszystkich kolorach i najmodniejszych w sezonie wzorach. Gorąco polecam!