Od tygodnia Rzym zmaga się z ulewami. Coś z tą zimą nie w porządku. Od dawien dawna tak nie padało. Owszem zima tutaj wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce, bo temperatury raczej dodatnie i może dlatego władze miejskie i tym razem zaspały problem i nie pomyślały o oczyszczeniu miejskich ścieków.Wiatr i ciągle zielone pinie i spadające igły oraz liście rosnących wzdłuż Tybru platanów zapchały kraty do ścieków. Na ulicach panika. Na jakiś czas zamknięto niektóre stacje metra. Najgorzej mieli turyści zdezorientowani tymi zmianami. W zatłoczonym autobusie trafiłam na rodzinne z Polski, która zaplanowała wcześniej dojazd metrem do dworca głównego Termini. Prosta sprawa kilka przystanków a stad pociągiem na lotnisko. Ale w Rzymie nigdy nie ma niczego pewnego na 100%tak wiec nieświadomi Państwo w ostatniej chwili trafili do autobusu. Stres, mało czasu i do tego napchany po brzegi autobus wlókł się dookoła miasta.Na marginesie mam nadzieje, ze po udzielonych informacjach moi rodacy zdążyli na samolot. Dotarcie do niektórych dzielnic też stało się skomplikowane. Ludzie bezsilni, władze tez, choć apelują żeby nie parkować samochodów przy arteriach obok Tybru. Pogoda bez zmian, gdzie nie gdzie podtopienia system jak zwykle nie funkcjonuje. W potokach i strumieniach deszczu nieustraszeni rzymianie idą na most Fabricio prowadzący na wyspę Tiberina, aby obserwować poziom podnoszącej się rzeki.Tez tam wczoraj byłam i z przerażeniem patrząc na stan wody na Tybrze. Współczułam szczególnie tym, którzy są w szpitalu Bonifratrów i leżą przy oknach na pierwszym piętrze.