Jeszcze jest pięknie i słonecznie. Jednak lekki chłód przypomina o zbliżającej się jesieni. Ostatnia okazja, żeby skorzystać z zaproszenia od koleżanki na roof party. Mieszkając w starym palazzo przy piazza Barberini i mieć taras na dachu – to jest naprawdę coś! Wędrując po Rzymie nie widać tych wyjątkowych miejsc. Sama namawiam turystów podczas oprowadzania by jak najczęściej patrzyli pod nogi – bo dziur w chodnikach co niemiara i można łatwo skręcić kostkę. Ostatnio obliczono, że w Rzymie jest 150 km dziurawych ulic.
Piękne ogrody na ostatnich piętrach wysokich kamienic to nie rzadkość – ale należy pamiętać, że to droga przyjemność i stać na nią ludzi zamożnych. Każdy metr kwadratowy w wiecznym mieście kosztuje fortunę.
Zatem na zaproszenie od koleżanki na przyjęcie na dachu ucieszyłam się co niemiara. Z nadzieją na piękny wieczór pędzę z dobrym winem na ostatnią w tym roku kolację na dachowym tarasie. To uczta duchowa. Siedzimy sobie wysoko, a wokół zapierąjący dech widok na cały Rzym. Gdy siadamy tak w wiklinowych fotelach nad miastem lśni jeszcze błękit. Nad ciemnymi dachami wznoszą się dzwonnice, ciągną się białe obłoki. Z jednej strony niebo płonie jeszcze lilioworóżowym kolorem a hen daleko już na błękicie odbija się jak srebrna perła sylwetka Kopuły nad bazyliką św. Piotra. Cudne pinie rozpościerają swoje szafirowe korony, jak złota bryła majestatyczny pałac na Kwirynale a w dalekiej perspektywie widać biały masywny Ołtarz Ojczyzny. Słońce uż zachodzi. Biją dzwony a Rzym powoli otula się w aureoli tajemniczego blasku ogarnia mnie uczucie nie do opisania. Śpieszę, żeby zdążyć zrobić kilka zdjęć w tę ostatnią noc mijającego lata.